Wiadomosci.Goniec.pl > Media > Pracowała w restauracji po "kuchennych rewolucjach", nie zostawiła na niej suchej nitki. Jest odpowiedź właściciela
Piotr Szczurowski
Piotr Szczurowski 21.06.2023 20:30

Pracowała w restauracji po "kuchennych rewolucjach", nie zostawiła na niej suchej nitki. Jest odpowiedź właściciela

Magda Gessler "Kuchenne rewolucje"
Kadr z programu "Kuchenne rewolucje"/Prod. TVN

Magda Gessler wraz ze swoimi "Kuchennymi rewolucjami" od lat podróżuje po Polsce, ratując upadające biznesy ludzi, którzy w pewnym momencie swojego życia nagle zapragnęli być restauratorami. Każdy widz doskonale wie, że nie zawsze za porażkami właścicieli stoją jedynie kwestie gastronomiczne i czasami winę za niepowodzenia ponoszą, np. trudne charaktery osób prowadzących biznes. Okazuje się, że nie każda restauracja po interwencji "kreatorki smaku" trafia na właściwe tory.

W Internecie pod adresem "Żółtodziobów" padły poważne zarzuty

Mirosław Horbacz wiele lat temu założył zajazd "Hacjenda", który na początku był popularnym steak housem, a następnie zaczął serwować owoce morza... by ostatecznie "wyspecjalizować się" w polskiej kuchni. Specjalizacja celowo trafiła tu w nawias, gdyż nie poszła ona najlepiej i finalnie "Hacjenda" wymagała interwencji Magdy Gessler i jej ekipy "Kuchennych rewolucji".

Przywiązanie się założyciela lokalu do menu było zdecydowanie słabsze, niż jego uczucie do Kaliny, którą poznał w "Hacjendzie" i wkrótce poślubił. Niestety, małżeństwo nie zdołało uratować lokalu przed porażką i wkrótce stoły w restauracji zaczęły świecić pustkami. Sytuacji nie poprawiał brak podstawowych produktów takich jak mąka i to, że "Hacjenda" działała tylko w weekendy. Czas pokazał, że po "Kuchennych rewolucjach" finalnie niewiele się zmieniło.

Magda Gessler od razu zwróciła uwagę na to, że w restauracji jest bardzo duszno i prosiła o otworzenie okien. Jakby tego było mało, okazało się, że wiele pozycji w menu trzeba zamawiać ze sporym wyprzedzeniem, gdyż kuchnia... musiała zakupić potrzebne do przygotowania składniki. Proszę sobie wyobrazić pub, który wysyła kelnera do sklepu po whisky, zaskoczony życzeniem klienta, który zamówił "whisky z colą". To nie miało prawa działać, dlatego restauratorka zarządziła niezbędną rewolucję.

Katastrofa samolotu nad Bałtykiem. Wyleciał z Polski, są ofiary śmiertelne

Była pracownica postanowiła "obnażyć" pracodawcę

Magda Gessler przyznała, że mężczyzna umie gotować, ale przez brak pieniędzy produkty są albo bardzo złej jakości, albo nie ma ich wcale - w rezultacie mimo dobrego przepisu dania wychodziły niedobre lub trzeba było długo na nie czekać. "Śledztwo" wykazało, że Mirek nie pozwala nikomu ingerować w swoje decyzje w sprawie lokalu i jest wyjątkowo zaborczy i nonszalancki, jeśli chodzi o jego ukochaną "Hacjendę". Restauratorka ponadto dostrzegła, że żona właściciela, Kalina, boi się pozostać z nim sam na sam w "Hacjendzie".

Po interwencji Magdy Gessler lokal przemianowano na "Karczmę Żółtodzioby" i, jak sama nazwa wskazuje, głównym produktem restauracji stała się kaczka. Po "Kuchennych rewolucjach" goście byli zachwyceni kolacją i bardzo chwalili potrawy z kaczką w roli głównej, czego dowodem mogą być pozytywne opinie w Google oraz w mediach społecznościowych lokalu. Również ponowna wizyta Magdy Gessler po czterech tygodniach napawała optymizmem, gdyż wszystkie dania, które przygotowała podczas rewolucji, bardzo jej smakowały. W czym więc problem?

Nie jest tajemnicą, że "Kuchenne rewolucje" to przede wszystkim show, które ma przyciągać przed ekrany widzów i "zarabiać na siebie". Program z sukcesami powiela format, który znamy od początku, często skupiając się na prywatnych problemach pracowników lokali, które zgłosiły się do Magdy Gessler po pomoc. Wbrew powszechnej opinii nie każdy może się jednak zmienić i opinie o pracy w "Żółtodziobach" zdają się to potwierdzać. W mediach społecznościowych pojawił się bowiem wpis jednej ze zwolnionych niedawno pracownic, która ujawniła "przerażające" fakty na temat tego, jak rzekomo wygląda praca w restauracji "od kuchni".

351628673_637056565012217_2132455788559102073_n.jpg
Facebook

- Hej dziewczyny, pisała tu jakiś czas temu, że zostałam wy***ana przez szefa, pracując na czarno. Już tam nie robię, ale nie chce być mu dłużna. Wiem, że inne dziewczyny też pracują bez umowy, bez książeczki sanepidowskiej, za stawkę mniejszą niż minimalna. Powiedzcie mi, proszę, czy warto to zgłaszać do PIP-u? Faktycznie coś z tym zrobić? Jeszcze jedna sprawa, zgłoszenie lokalu do sanepidu, mieliśmy larwy w kawie, szef podaje przeterminowane mięso, po kuchni biegają dwa koty i pies no i syf pełną parą. Jeśli miałyście jakieś doświadczenia ze zgłaszaniem do PIP-u lub sanepidu, proszę, opowiedzcie o tym. Szukam kogoś, kto mnie naprowadzi na tor, od czego zacząć - napisała anonimowo jedna z byłych pracownic Mirosława Horbacza z "Żółtodziobów" w Słupi pod Bralinem.

Właściciel lokalu uznał, że najlepiej nie reagować. Kto ma rację?

Trzeba przyznać, że zarzuty stawiane pod adresem lokalu po "Kuchennych rewolucjach" są dosyć poważne i skontaktowaliśmy się w ich sprawie z właścicielem restauracji. Pan Mirosław Horbacz okazał się doskonale zaznajomiony z sytuacją i wspomniany wpis już zdążył do niego dotrzeć.

- Wspomniana pracownica pracowała jeden dzień i ponieważ mamy trzy dni na skompletowanie dokumentów do umowy, następnego dnia miała donieść książeczkę sanepidowską. Niestety pod koniec zmiany okazało się, że podczas rozliczania utargu, w kasie brakowało 200 zł. Zapytałem ją, czy przypadkiem się nie pomyliła podczas np. odliczania reszty. Nie chciałem niczego jej zarzucać, ale dziewczyna zaczęła się denerwować i poprosiła, żeby odliczyć jej tę kwotę od wypłaty. Niestety nie pojawiła się nazajutrz. Szkoda, bo młoda dziewczyna, znaliśmy ją wcześniej, znamy jej mamę. Nie reagowałem na wpis, bo nie chciałem nikomu robić problemów i napędzać spirali hejtu. Jesteśmy małą rodzinną firmą. W lokalu pracuję ja z żoną, dzieci, mamy dwóch pracowników i czasem zatrudniamy kogoś do pracy na weekendy - skomentował właściciel "Żółtodziobów" w Słupi pod Bralinem.

Niestety, pomimo naszych prób rzeczona pracownica nie zdecydowała się ustosunkować do zarzutów, które postawiła byłemu już pracodawcy, więc pozostaje nam wierzyć w relację pana Mirosława Horbacza, który dość wyczerpująco i szczegółowo opisał historię krótkiej współpracy z młodą pracownicą imieniem Julia.

W rozmowie z nami pan Mirosław Horbacz dość spokojnie opowiedział o całej sytuacji i trudno było nie uwierzyć w szczegółowo opisaną sytuację. Choć nie możemy mieć pewności, po której stronie leży prawda, to jednak uczulamy wszystkich na opinie Internecie, które nierzadko pisane są pod wpływem emocji. Z doświadczenia wiem, że mało kto pisze pozytywne komentarze w sieci, a zdecydowana większość negatywnych jest mocno koloryzowana, aby autor nie wyszedł, np. na histeryka. Warto zatem restauracji "Żółtodzioby" dać szansę i nie sugerować się anonimowym komentarzem, który równie dobrze mógł wyjść spod "pióra" osoby kompletnie niezwiązanej z biznesem.

Opinie w Internecie, czy warto im wierzyć?

Opinie w sieci mają to do siebie, że zwykle pisane są pod wpływem silnych i głównie negatywnych emocji. Jak często zdarza się wam napisać w Internecie, że zakupiony online produkt odpowiadał opisowi i przyszedł w terminie? Zdecydowanie rzadziej, niż w sytuacji, gdy zamówienie w rzeczywistości odbiegało od naszych wyobrażeń. Nim postawicie krzyżyk na "Żółtodziobach", weźcie pod uwagę, że restauracja ta przeszła rewolucje pod okiem Magdy Gessler, która w Polsce jest niemal niekwestionowanym guru gastronomii... i sama walczy z negatywnymi opiniami.

Na portalu GoWork.pl, który poświęcony jest komentarzom na temat pracodawców, pojawia się mnóstwo wpisów, które podważają kompetencje "kreatorki smaków". Internauci zarzucają słynącej z burzy loków restauratorce gotowanie bez siatki na włosach, w lakierowanych paznokciach (formaldehyd znajdujący się w lakierze klasyfikowany jest jako substancja rakotwórcza trzeciej kategorii), czy krojenie warzyw i surowego mięsa jednym nożem i na tej samej desce do krojenia. Surowe mięso to istny raj dla bakterii i nie ma co się łudzić, że po umyciu będzie można na tej samej desce bezpiecznie pokroić warzywa, owoce czy pieczywo.

Jak widzicie, warto czasem wziąć poprawkę na wpisy w Internecie i nie wydawać szkodliwych osądów na podstawie czegoś, co może być kompletnie wyssane z palca. Najlepiej zatem się nie uprzedzać i wyrobić własne zdanie na podstawie osobistych doświadczeń.

Źródło: Goniec.pl